Witam wszystkich
Czytam wasze wpisy i zastanawiam się gdzie w was wiara w życie i radość z najdrobniejszych spraw.Choruję od 18 lat, wiem że na obecną chwilę nikt nie jest w stanie wyleczyć sklero... ale to nie ma znaczenia, choroba odbiera nam tylko tyle na ile sami jej pozwolimy.
w mim wypadku choroba postępowała szybko, doszło do zaniku mięśni prawej ręki i poważnych przykurczów... oczywiście nie obyło się bez przebarwień -ciemne,brązowe od czubków palców po pachę i bark- brrrr), ale i to nie ma znaczenia.
Najważniejsze że żyje teraz w tym momencie....
Nie zawsze było kolorowo, wstydziłam się siebie, zasłaniałam ręce,bałam się ludzi,miałam stany depresyjne, tysiące łez wylałam w poduszkę,latami czułam ból
Przyszedł jednak moment w którym świat się zmienił , a razem z nim ja - usłyszałam od przyjaciółki słowa które pozwoliły mi wrócić na właściwy tor- Przestań się chować, pokochaj siebie, ludzie nie patrzą na to co jest odsłonięte...
I miała rację...nie miałam nic do stracenia, wystarczyło spróbować..
W chwili obecnej mam 7 letnie dziecko--- w poniedziałek zaczyna szkołę (stres jakiego w życiu nie miałam) , jestem szczęśliwą mężatką oraz cenionym pracownikiem.Mam wokół siebie życzliwych ludzi...
Pewnie że zdarzają się i gorsze chwile... ale kto ich nie ma
Pamiętajcie, nie dajmy się zwariować, cieszmy się z najdrobniejszych rzeczy, życie potrafi zaskoczyć... roztkliwianie się nad sobą nie przyniesie nic pozytywnego
Wiem że to trudne... brak konkretnego leczenia, często szybki postęp... nierzadko życie uciekające przez palce.. ale na litość Boską nie możemy się załamywać, nie odsuwajmy się od świata pozwólmy sobie na radość